Polskie Stowarzyszenie Diabetyków: Od jak dawna choruje Pan na cukrzycę?
Zbigniew Hołdys: Ja jestem trochę dowodem na głupotę ludzką, ale też na niewiedzę ludzką, ponieważ pierwsze objawy pojawiły się kiedy miałem 18 lat, a mam 70. Z tym, że w owym czasie były nieco inne parametry oceny tej choroby i limit cukru wynosił 140. I ja miałem coś w tych okolicach, było to związane z komisją wojskową, zbadano mnie i zostałem skierowane na pogłębione badania. Moi koledzy, którzy byli także lekarzami z Klubu Medyków mówili, że jest tak na pograniczu. Ja się tym nie przejąłem, nikt mnie nie przestraszył, że to jest coś poważnego i z tym się czołgałem przez wiele lat. Dopiero w innym momencie, dużo później przy innej okazji, ze 30 lat temu jeden z wybitnych docentów przeprowadził dogłębne badania i powiedział, że już muszę być od tej pory na lekarstwach. Z tym, że ja byłem mało solidnym cukrzykiem (śmiech). Raczej byłem solidny w lekceważeniu, prowadziłem mało sportowy tryb życia itd.
Polskie Stowarzyszenie Diabetyków: Co się takiego wydarzyło, że zmienił Pan podejście do swojej choroby?
ZH: Przez wiele lat zajmowałem się tą cukrzycą i nie zajmowałem. Dopiero w którymś momencie, ze 20 lat temu, zostałem nastraszony przez lekarzy w szpitalu, diabetologicznej klinice, że grozi mi amputacja nóg. Postanowiłem, że będę się tym zajmował bliżej i jadę na lekarstwach. I przez wiele lat stosowałem leki, najpierw mniejszą dawkę, potem coraz silniejsze. Ta choroba nigdy w moim wykonaniu nie osiągnęła jakiegoś krytycznego stanu, ale te wyniki poranne były niepokojące, oscylowały w granicach 170-180 i to nie dawało mi spokoju. I już wiek ten mam 70 i są zmiany na dnie oka. Mam na sumieniu jeden grzech, bo kiedyś powiedziałem publicznie, że mam cukrzycę i do mnie się zwracały różne towarzystwa naukowe, bądź organizatorzy konferencji i zapraszali mnie do udziału w takich przedsięwzięciach, ale ja mając znajomych którzy potrafili mieć cukier po 600, że mój przypadek po prostu nie przystoi. I mówię to z całą odpowiedzialnością. Dziś żyjemy w takich czasach, gdzie artyści w ramach promocji opowiadają swoje różne prywatne czy intymne sprawy, by przykuć uwagę do siebie. To jest celebrycka sytuacja, kiedy robi się coś żeby napisać o tym na Instagramie. Rzadko ma to taką „Owsiakową” formułę. I ja uważałem, że zostanę tak odebrany, że się promuję na tej chorobie. Że Hołdys się lansuje na cukrzycy.
Polskie Stowarzyszenie Diabetyków: Dlaczego zdecydował się Pan opowiedzieć swoją historię?
ZH: Ostatnio zadzwoniła do mnie znajoma i przekonała mnie, żeby o tym powiedzieć. I ja stwierdziłem, że może faktycznie. I ona mnie przekonała o jednym, że będą podczas spotkania różne osoby i będzie profesor Czupryniak, który bardzo prężnie działa i radzi sobie nawet z takimi opornymi typami jak ja. Opowiedziałem, że żyłem jak chciałem, lekceważyłem itd. I był także chłopak, który jest baletmistrzem, który opowiedział, że zauważył, że podczas tańca słabnie. Wyszedł mu jakiś horrendalny cukier 300-400, akurat dostał propozycję głównej roli, bał się że straci swoją karierę. Ale powiedziano mu wtedy, że może mieć pompę insulinową albo przypiąć sobie sensor. I on tańczy, żyje normalnie i on sobie z tym radzi. To było dla mnie bardzo inspirujące. To ja się tu miotam, boję się, a okazuje się, że można się z tym wziąć za bary. I ja tego samego dnia spotkałem się z profesorem, który był uprzedzony, że do niego przyjdę. I on od razu obejrzał badania, zapytał o tryb życia i dał mi sensor do ciągłego monitorowania glikemii. I ja go wypróbowałem. Gdyby jeszcze ten sensor podawał lekarstwa to byłoby idealnie (śmiech). Ale ja jestem w tej chwili już jakiś czas (kilka tygodni) na tym sensorku i sprawdzam cukier 5-8 razy dziennie, właściwie po każdym posiłku, po każdym zjedzeniu czegokolwiek, wiem dzięki temu, że jakieś banały które lekceważyłem potrafią mi niestety zaszkodzić, np. surówkę z kiszonej kapusty, która jest zrobiona na słodko, cukier mi skacze do góry. A inne dania, które jem, które mogą być groźne, okazuje się, że wchodzą mi bardzo dobrze. I zacząłem te rzeczy kontrolować i dzięki temu poniekąd jak kierowca rajdowy, który ma pilota, tak ja mam z tym sensorem. Staję przed lodówką i wiem, tego nie, tego nie, to wezmę. I to jest cała zasługa. I w tej chwili na tym sensorze plus leku, który profesor Czupryniak mi przepisał, budzę się rano i mam cukier 140. Więc już jest lepiej i mam nadzieję, że jeszcze porozmawiać z profesorem, że dostanę jeszcze wyższą dawkę leku i zejdę do cukru 100 lub poniżej.
Polskie Stowarzyszenie Diabetyków: Sensor pomógł Panu lepiej zarządzać chorobą?
ZH: Ten sensor to jest doskonała rzecz, powiem szczerze, doskonała. Ja nie wiem kto staje przed lodówką, jakiś sterroryzowany, że taka wędlina tak, a taka nie. Nikt normalnie aż ta się nad tym nie zastanawia. A w przypadku sensora to bardzo wiele ułatwia. To jest jak znaki drogowe, bo od razu po każdym posiłku, wiem jak mój organizm reaguje. Ja jestem ciągle na etapie nauki, nie mam jakiegoś rozległego menu w życiu, żeby ryzykować dania, o których nie mam pojęcia, ale jednak ciągle się czegoś nowego dowiaduję. Co robi dany produkt. To jest taki pilot w życiu.
Polskie Stowarzyszenie Diabetyków: Co się musi stać w życiu, żeby faktycznie zabrać się za tę chorobę i właściwie ją leczyć?
ZH: No wie Pani, ja mam wrażenie że to są dwie okoliczności. Po pierwsze każdy człowiek oczekuje zbawienia, że mu się uda urwać z tego zagrożenia. Wiem, ze w tej chwili trwają prace, zabiegi nad refundacją sensorów dla ciężej chorych, uważam że to jest bardzo dobre i potrzebne. I Ci ludzie wtedy zaczynają panować nad cukrzycą. Wiedzą co czym grozi, zbadają i za pięć minut będą wiedzieli, co się dzieje. Ale najważniejszą rzeczą jest stosowny lekarz i to jest pięta achillesowa. Ja jako młody chłopiec trafiłem do Klubu Medyków. To był klub studencki i zarządzali tym studenci medycyny. To była oaza artystów, wszyscy tam wtedy wpadali. Ale władze klubu to byli medycy, to byli ludzie, którzy stali się wybitnymi specjalistami, tylko nie było wśród nich diabetologa. Później trafiałem na lekarzy, którzy byli bardzo dobrymi specjalistami, tylko trafiali do mnie złymi środkami, straszyli mnie. Mówili mi „Pan musi się za to wziąć, bo Pa umrze”. Tego panu nie wolno, tego nie wolno. Ja do tego miałem schorzenie kręgosłupa, drętwiała mi ręka. Jak o tym powiedziałem, to się zaczęło straszenie, że pewnie już zaczyna się stopa cukrzycowa, grozi mi amputacja i ja powiedziałem, że ja na pewno nigdy więcej tam nie pójdę. To była bardzo dobra, prestiżowa klinika. Ale to była diagnoza. Która po prostu podcięła mi skrzydła. A prof. Czupryniak w pierwszych słowach powiedział „Jakie ma Pan te cukry? No to damy radę”. I to było coś, co w ogóle odwróciło bieg rzeki. Bo on powiedział, że damy radę. On nawet o lekarstwach potrafi tak ciekawie opowiadać, obrazowo i technicznie logicznie. On dał mi elementarną wiedzę, co ja dokładnie mam robić, jak do prawa jazdy wskazówki, kiedy się skręca, jaki znak o czym mówi itd. On powiedział to wszystko w sposób przystępny dla laika. I każda wizyta u niego, to jest wizyta, po której ja wychodzę jakby w lepszym nastroju. Bo profesor po prostu jest budujący. Więc jak się ma takiego lekarza, to się idzie dobrą ścieżką. On mnie nie przestraszył, tylko wziął mnie w obroty, pod opiekę, a następnie pokazał mi, że ta opieka skutkuje. To jest ten rodzaj lekarza, którego życzę każdemu, w każdej dziedzinie. Kiedy lekarz po prostu się tym pacjentem zaopiekuje.
I to są dwie kluczowe sprawy, trafić na właściwego lekarza. To tak jak z muzykami, jedni podchodzą z pasją, a inni nie.
Polskie Stowarzyszenie Diabetyków: Co jest takiego najtrudniejszego w życiu z cukrzycą?
ZH: Wszystko zależy od pacjenta, okoliczności, jego sposobu życia. Ja w tej chwili z racji wieku, sytuacji rodzinnej, nie mogę w tej chwili biegać. Doskwierają mi kolana itd. to jest ten rodzaj dyskomfortu, że nie można zawalczyć na całego. Bo ja bym chętnie pobiegał. Ale dla wielu ludzi kontrola diety jest po prostu trudna do zniesienia. Ja nie mam tego problemu. Jestem trochę dziwnym typem, bo ja jak rzuciłem papierosy czy alkohol to w godzinę. Powiedziałem, że nie będę jadł cukru i nie jem, już chyba 20 albo 30 lat. Generalnie nie stosuję cukru. Nie jem też soli ze względu na ciśnienie. Faktycznie, wymaga to wszystko silnej woli. Ale ja nie mam z tym problemu. Teraz mam dużo lepszy smak. Ale wiem, jakie to jest cierpienie dla innych ludzi. Niektórzy nie mogą zrezygnować z rzeczy związanych z konsumpcją, nie potrafią. Ja mogę. Jest we mnie coś z zakonnika (śmiech). Jak się na coś uprę, to mogę to zrobić. Ale dla cukrzyka najtrudniejsza może być dieta, utrzymanie diety. Mnie np. skacze cukier po pomarańczy, bardzo wysoko. Jest to jeden z moich ulubionych owoców, jem czasami, ale do tego potrzeba świadomości.
Nakłuwanie glukometrem nie jest przyjemne, nie oszukujmy się. Ja jestem gitarzystą i jak mam grać na gitarze, to te nakłute opuszki to nie jest frajda. Nakłucie opuszków czuję następnego dnia i jest to nieprzyjemne. Natomiast sensora nie czuję w ogóle. Po prostu nie czuję, włączam komórkę, widzę ile mam cukru i wszystko. Jego instalacja to jest po prostu nic, tego się nie czuje. To jest tak sprytnie zrobione, że człowiek nie czuje, że coś tam jest. Dogodność tego urządzenia jest ogromna, ja jestem tym zachwycony. Chciałbym żeby to urządzenie było dostępne dla każdego, powinna być refundacja i dostępność dla każdego, kto tego potrzebuje. Bo wiem, ze nie każdy do tej pory mógł sobie na to pozwolić.
Polskie Stowarzyszenie Diabetyków: Bardzo dziękuję za rozmowę!